Forum przyjazne dla każdego
Moderator
Shoichi Yokoi - ostatni żołnierz II wojny światowej
24 stycznia 1972
– W dżungli na Guam został odnaleziony japoński żołnierz Shoichi Yokoi, ukrywający się tam od czasu wyzwolenia wyspy przez wojska amerykańskie w 1944 roku.
Wielu oddanych ojczyźnie fanatyków, nie uwierzyło w koniec wojny.
Starszy szeregowy Shoichi Yokoi na wyspie Guam ukrywał się od przegranej w 1944 roku bitwy z wojskami Stanów Zjednoczonych.
Od 1964 roku, gdy zmarli jego towarzysze broni był sam.
Unikał ludzi, żył z dnia na dzień i czekał.
Czekał, aż zostanie uratowany przez własne wojska.
Zbudował prymitywny dom, robił własne ubrania, jadł ryby, jadowite żaby i szczury.
Po 28 latach, 24 stycznia 1972, natknął się na grupę miejscowych myśliwych.
- Spanikował, bo bał się, że zostanie wzięty do niewoli, co było największym poniżeniem dla japońskiego żołnierza.
Prosił tych myśliwych, żeby go zabili - wspominał po latach jego siostrzeniec Omi Hatashin.
W Japonii zgotowano weteranowi uroczyste powitanie.
Choć ożenił się, nigdy nie przystosował się do życia we współczesnej Japonii. Kilka razy wracał na Guam, zmarł w roku 1997.
Offline
Moderator
Ktoś może zadać mi pytanie "czemu zniknął 23 styczeń.?"
Bo to był taki dzień, kiedy Śmierć zajrzała mi w oczy". Dosłownie, nie w żadnej przenośni.
Jechałem pod opieką żony Barbary na wizytę kardiologiczną. Cierpię na zaawansowane POCHP. Kiedy wysiedliśmy z taksówki i przeszliśmy na drugą stronę ulicy chwyciły mnie potworne duszności.
Żona miała przy sobie lek w aerozolu pomocny w takich przypadkach. Owszem, lek w jakimś stopniu pomógł, ale w dalszym ciągu oddychałem z największym trudem i nie miałem siły na przejście 35 metrów, które dzieliły mnie od Gabinetu lekarskiego.
Żona przedzwoniła do Kierowniczki po pomoc i po chwili były przy mnie 2 panie, a potem już trzy, bo podeszła pielęgniarka pracująca w Przychodni. W takim konwoju, niezwykle wolno. dotarłem do gabinetu lekarskiego.
Powoli zacząłem odzyskiwać samoświadomość.....
Jedno mnie dziwiło, choć czułem się znacznie lepiej, choć jeszcze tragicznie słabo, otaczające mnie, niezwykle serdeczne i pełne troski osoby patrzyły w mą twarz z dramatycznym napięciem.
Długo mnie to zastanawiało, ale teraz już wiem.
Komu śmierć zajrzy w oczy, Jej piętno przez długi czas utrzymuje się na twarzy tej osoby. Tak właśnie było ze mną.
Na szczęście, po krótkiej chwili przybyła lekarka, nawiasem mówiąc cudowna osoba i wybitny specjalista i ona też dostrzegła to, co odkryli inni.
Dala mi zaraz leki, zrobiono ekg, a potem koniecznie chciała mnie skierować do Szpitala.
Jakoś ją przekonałem, że Szpital, to nie jest jeszcze miejsce dla mnie.
Z trudem, ale dała się jakoś przekonać....
Piszę teraz z własnego domu i czuję się o dwa nieba lepiej....
Pozdrowienia z Ziemi!...
Offline
Moderator
25 stycznia 1930
– Policja zatrzymała Stanisława Cichockiego ps. "Szpicbródka",
udaremniając jednocześnie przygotowywane przez niego
włamanie do placówki Banku Polskiego w Częstochowie.
Stanisław Cichocki, który na kartach polskiej kryminalistyki zapisał się wraz ze swoim przestępczym pseudonimem - "Szpicbródka", miał osobliwy zwyczaj trafiania do aresztu za przestępstwa, które "jedynie planował".
Tym samym przez wiele lat udawało mu się niezwykle łatwo omijać więzienne kraty i organizować coraz to bardziej spektakularne skoki, których zwieńczeniem był napad na Bank Polski w Częstochowie w 1930 roku.
Proces w sprawie częstochowskiego napadu miał miejsce w 1932 roku i wzbudził ogromne zainteresowanie przedwojennej prasy.
To wtedy Cichocki został okrzyknięty mianem "króla kasiarzy" - przywódcy najlepiej wykwalifikowanych, najbardziej niebezpiecznych i stojących na szczycie przestępczej hierarchii złodziei dwudziestolecia.
Kasiarze znali wszystkie aspekty bandyckiego fachu, kierowali dużymi zespołami przestępczymi, dysponowali solidnymi nakładami finansowym i mieli niezbędne kontakty w świecie inteligenckim.
Żaden duży skok nie mógł się udać bez pomocy wykształconego specjalisty: architekta, lekarza, chemika czy inżyniera elektryka.
"Szpicbródka" konsekwentnie budował swoją legendę przywódcy tej "złodziejskiej arystokracji".
Był włamywaczem-inteligentem, którego każdy kolejny scenariusz rabunkowy wprawiał policję w osłupienie.
Znany warszawski policjant Henryk Lange, kierownik brygady kradzieżowej w przedwojennym Urzędzie Śledczym, który przez lata tropił Cichockiego, pisał w swoich wspomnieniach o inteligencji włamywacza, która "mogła zaimponować".
Dodawał: "»Szpic« stworzył wokół własnej osoby jakieś wyobrażenie wielkiego przestępcy, dżentelmena włamywacza, bohatera własnej powieści kryminalnej, którą realizował w życiu".
Offline
Moderator
26 stycznia 1911 r.
Amerykanin Glenn Curtiss
odbył pierwszy w historii lot na hydroplanie
własnej konstrukcji.
Offline
Moderator
27 stycznia 1803
– Pierwsza część polskich legionistów
wypłynęła z Genui
na ogarnięte rewolucją antyfrancuską
Haiti.
Legiony Polskie na Santo Domingo
Kiedy powstańcy na Santo Domingo zorientowali się, że Polacy odnoszą się do nich lepiej niż Francuzi, nie stosując okrutnych metod postępowania z jeńcami, zaczęli odwdzięczać się im równie ludzkim traktowaniem.
Znalazło to wyraz w konstytucji ogłoszonej przez Jeana J. Dessalinesa, który przyjął tytuł cesarza Haiti.
Zakazano w niej przebywania na wyspie wszystkim białym, wyłączywszy Polaków i Niemców.
Offline
Moderator
28 stycznia 2016
Hilda Heine (ur. 6 kwietnia 1951) – polityk z Wysp Marshalla. Absolwentka University of Oregon (1970). Pełniła funkcję ministra edukacji. Pierwsza kobieta w państwie posiadająca doktorat. Wybrana 28 stycznia 2016 prezydentem. Jest pierwszą kobietą-prezydent w Oceanii i czwartą w dziejach szefową rządu w tym regionie.
– Hilda Heine
ARCHIPELAG WYSP MARSHALLA
jako pierwsza kobieta
objęła urząd
prezydenta Wysp Marshalla.
Offline
Moderator
LOŻA WOLNOMULARSKA-
29 stycznia 1774
powstała
-Loża Karola pod Trzema Hełmami na wschodzie Warszawy (niem. Karl zu drei Helmen) – polska loża wolnomularska ścisłej obserwy, założona 29 stycznia 1774 przez Alojzego Fryderyka von Brühla. Zamknięta w 1779.
Pracowała w języku niemieckim. Członkiem tej loży w stopniu brata różanego krzyża był król Polski Stanisław August Poniatowski pod imieniem Eques Salsinatus i Salsinatus Magnus.
1
W najnowszych pracach historycy wywodzą genealogię tej instytucji od bractw murarskich,
które w XIII wieku budowały gotyckie świątynie i budowle.
Bractwa te skupiały murarzy architektów i budowniczych, którzy z racji wykonywanego zawodu posiedli olbrzymią wiedzę i kwalifikacje.
Stanowili oni wśród, innych rzemieślników elitę - nie podlegali oficjalnej władzy miejskiej czy państwowej oraz w porównaniu z innymi rzemieślnikami uzyskiwali wysokie zarobki.
Dla praktycznego utrzymania tajemnicy zawodowej obwarowano ją licznymi religijno - mistycznymi symbolami, które przekazywano tylko nowo przyjmowanym członkom. Musieli oni składać przysięgę, zapobiegającą ujawnieniu tajemnicy zawodowej. W ten sposób narodził się rytuał, który z biegiem czasu ulegał modyfikacji, aż znalazł się w lożach właściwej masonerii.
Przyjmowany do loży " adept" musiał mieć poręczenie przynajmniej dwóch członków bractwa. Przyjmowano ucznia, którego później wtajemniczono na stopień czeladnika a następnie mistrza, co już i we właściwej masonerii połączone było z takimi rekwizytami symboliki i alegorii jak: Biblia, Ewangelia, młotek, kielnia, fartuch, prostokąt, trójkąt, linia.
Do bractw mularskich zaczęto przyjmować przedstawicieli innych warstw społecznych, rekrutujących się przeważnie z arystokracji, szlachty i środowiska bogatych kupców.
Ich przynależność dodawała bractwu splendoru, a także przysparzała korzyści w postaci rekomendacji i poparcia w celu uzyskania prawa budowy nowego obiektu.
Przyjmowani do lóż patronowie - zwani inaczej mularzami przyjętymi lub spekulatywnymi - na początku mogli, ze specjalną opłatą i po uiszczeniu składki rocznej, uczestniczyć w zebraniach loży poświęconych tylko sprawom pozazawodowym.
Wnieśli oni do lóż wyższość intelektualną, a ich ilość zmieniła tematykę zebrań oraz proporcje miedzy mularzami zawodowymi (operatywnymi) a przyjętymi.
Ponieważ tajemnie zawodowe były już przestarzałe nastąpił, ze strony wysoko kwalifikowanych rzemieślników, a spadek zainteresowania działalnością lóż, a gotyckie budowle na Wyspach Brytyjskich w końcowych dziesięcioleciach XVII wieku zaczęły zamierać. Dlatego też początkowo kunszt murarski został zepchnięty w bractwach na dalszy plan, a w miarę upływu czasu całkowicie wyparty, co zmieniło korporację rzemieślniczą w instytucję innego typu.
Bibliografia
Offline
Moderator
30 STYCZNIA 1868 roku
Największy deszcz meteorytów
spadł 145 lat temu pod Pułtuskiem
Uznawany za największy na świecie deszcz meteorytów kamiennych, spadł 30 stycznia 1868 r. w okolicach Pułtuska.
Jak donosił wówczas "Kurjer Warszawski" na niebie zabłysła "olśniewająca jasność".
Świadkowie widzieli "ogniste smugi" lub "ogniste kule", choć nie zabrakło i takich, którzy na niebie ujrzeli ... rycerza na koniu.
Kule ogniste lub rycerz na koniu
Część osób opisywała to, co widziała jako "dwie ogniste smugi" lub "dwie ogniste kule".
Jasność (według świadków dziwnie rozświecona) zdawała się "powoli spadać na ziemię i zaraz potem zniknęła".
Inni postrzegali zjawisko w sposób bardziej baśniowy.
Jak podaje "Kurjer Warszawski" z 1868 roku, jedna z kobiet zobaczyła na niebie rycerza na koniu:
"Nieznajdując się podówczas na ulicy, wybiegliśmy co żywo. - Cóż to było - spytaliśmy jakiejś strwożonej kobiety. - A, panie, toćże to ogromny rycerz przejechał w powietrzu na koniu, z nozdrzów i oczów i ogona końskiego sypały się bieluchne, jasne iskry" - można przeczytać w Kurjerze Warszawskim z 1868 roku.
Deszcz meteorytów ze stycznia 1868 roku widziano w wielu miejscach.
Obszar upadku wyniósł 127 km kw., a jego szacunkowa masa całkowita 8 863 kg.
Okazy z tego wypadku należą do najliczniejszych polskich meteorytów i są dostępne we wszystkich większych polskich muzeach geologicznych.
Polska jest w posiadaniu ok. 700 fragmentów.
Offline
Moderator
31 stycznia 1961 roku
szympans o imieniu Ham
odbył lot suborbitalny
na pokładzie
statku kosmicznego
Mercury-Redstone 2.
Mercury to seria amerykańskich, jednoosobowych pojazdów kosmicznych.
Kapsuła statku (2) ważyła między 1350 a 2000 kg.
Miała ona kształt ściętego stożka o podstawie o średnicy 185 cm i wysokości 3 m.
Kapsuły te z racji swojej wielkości, były obiektami licznych dowcipów kosmonautów.
Astronauci żartowali, że do kapsuły Mercury się nie wsiada - ją się ubiera.
Wnętrze kabiny miało jedynie 1,7 metra sześciennego objętości.
We wnętrzu, oprócz astronauty, znajdowało się 120 wskaźników, 55 przełączników, 30 bezpieczników i 35 dźwigni.
Pojazd zaprojektował Max Faget.
Offline
Moderator
Blisko prawdy
był James Baldwin,
powiadając:
Przyszłość jest jak niebo:
każdy je chwali,
ale nikt
nie chce iść tam
już teraz.
Offline
Moderator
1 lutego 1556 roku
królowa Bona Sforza nie potrafiąc się porozumieć ze swoim synem Zygmuntem Augustem opuściła Kraków i udała się do dziedzicznego księstwa Bari we Włoszech
Zygmunt August i część senatorów była temu przeciwna.
Obawiano się, że królowa może zaciągnąć pożyczki pod zastaw posiadanych dóbr ziemskich, co jednak się nie sprawdziło.
Swoja przyszłość związała teraz z Habsburgami, którym pożyczyła około 580 tysięcy dukatów, których ani ona ani jej spadkobiercy nigdy nie odzyskali.
Rok później została otruta.
Offline
Moderator
2 luty 1961 rok
Pierwszy udany lot
międzykontynentalnego pocisku balistycznego
8K64, SS-7 Saddler
Offline
Moderator
2 luty
Dziś Dzień Świstaka.
Ile do wiosny?
Offline
Moderator
DYWAGACJE
O
CZASIE
Cóż można powiedzieć o czymś, czego nie ma ?
CZAS NIE ISTNIEJE.
Został stworzony, jako pojęcie, przez ludzi obserwujących zmiany zachodzące w przyrodzie i w nich samych (starzenie się).
Fizycy wprowadzili wielkość zwaną czasem jako bardzo użyteczną w równaniach opisujących ruch (S = V t, V = a t, itp.).
Obiektywnie czas być może nie istnieje.
Czas jest "czymś". co zaistniało, aby wszystkie rzeczy nie występowały naraz.
Na tym jego rola się kończy.
Przed "wielkim wybuchem", gdy cały Wszechświat istniał w postaci statycznego praatomu - czas nie istniał.
Również wtedy, gdy entropia osiągnie maksymalną wartość, temperatura Wszechświata wyrówna się i wszelkie procesy ustaną - czasu nie będzie.
Zegarek (a nawet superprecyzyjny zegar atomowy lub molekularny) naprawdę nie mierzy czasu.
Generuje on po prostu pewną powtarzalną i niezmienną sekwencję i zlicza ją.
Przez ile czasu trwa "TERAZ" ?
Ile trwa sekunda?
Chyba nikt nie ma problemów z jej odmierzeniem – wystarczy np. w normalnym tempie wypowiedzieć „sto jeden”.
Z dziesiętnymi częściami sekundy nasza wyobraźnia również sobie jeszcze radzi – bo np. mrugnięcie okiem to około jednej czwartej sekundy.
(Zaskakującą rzeczą, z której nie zdajemy sobie sprawy, to fakt, iż w ciągu sekundy, czterokrotnie jesteśmy ślepi, jak krety. Są to momenty, kiedy "stary" obraz z siatkówki, jest zdejmowany i nakładany "nowy". Oglądamy oba obrazy, wpierw stary, potem nowy, nie widząc w tym czasie niczego nowego " z rzeczywistości..Dzieje się to za sprawą tzw.ciała kolankowego.
Lindsey, Norman "Przetwarzanie informacji u człowieka.Londyn.Nowy York.1972 rok.)
Ale krótsze odcinki czasu, jak np. setne czy tysięczne części sekundy, wymykają się już naszemu świadomemu postrzeganiu.
Tymczasem dla ludzkiego mózgu właśnie przedziały czasowe liczone w milisekundach stanowią podstawę opracowywania informacji i prawidłowego funkcjonowania.
Można by nawet powiedzieć, że 30 milisekund to dla naszego najważniejszego organu liczba nieomal magiczna, wokół której kręci się jego aktywność.
Skąd to upodobanie mózgu do 30 milisekund?
Okazuje się, że właśnie w tak krótkich odstępach czasu w korze mózgowej następują cykliczne wyładowania neuronów.
– Nasze narządy zmysłów są nieustannie bombardowane bodźcami.
Gdyby mózg rejestrował to wszystko non stop, byłby przeciążony.
Dlatego w toku ewolucji wykształciły się mechanizmy integrujące, pozwalające scalać w pewnych przedziałach czasu docierające informacje.
Innymi słowy: informacja jest jakby plasterkowana i opracowywana w segmentach.
Prof. Ernst Pöppel, znany niemiecki psycholog i neurobiolog, uważa , że bez tego szatkowania docierających do nas bodźców nie mogłaby istnieć ludzka świadomość.
Jak twierdzi Ernst Poeppel „teraz” trwa tylko 30 milisekundy.
Teraźniejszość to tylko 30 milisekundy, kto to odczuje?
Milisekunda (ms) - podwielokrotna jednostka czasu w układzie SI, równa jednej tysięcznej sekundy.
1 ms = 10-3 s = 1/1 000 s
Ten badacz z Monachium zajmuje się od dawna badaniem zjawiska odczuwania czasu i w toku swych badań doszedł do ciekawych i zastanawiających wniosków.
Stwierdził, że nasz mózg pracuje w 30 milisekundowym rytmie - to właśnie tyle potrzebuje on na to aby odróżnić dwa optyczne obrazy albo odróżnić kolejność różnych tonów.
Podczas tego 30 milisekundowego interwału nie ma żadnego przedtem ani potem.
Jest to faza bezczasowa, a czas nie płynie lecz swoiście przeciska się do przodu pewnymi porcjami.
Poeppel twierdzi, iż „teraz” jest przez nasz własny mózg niejako konstruowane.
Innymi słowy, to co widzimy w naszym "tu i teraz" jest obrazem, projekcją w naszym mózgu - momentem bezczasowym, lub poza czasem...
Na zewnątrz nas dzieją się wówczas wydarzenia, których nie widzimy...
Obraz oglądany przez nasz umysł skutecznie przesłania nam świat..
NIEBYWAŁE, ALE TAK JEST !!!
Offline
Moderator
3 luty 2012
Węgierskie
linie lotnicze
Malev
zbankrutowały
A LOT się trzymie.!!!!.
Offline
Moderator
DYWAGACJE
o JEDNOŚCI
Czym różnią się rozległe galaktyki od jądra atomu wokół którego krążą elektrony?
W świetle najśmielszych hipotez naukowych możemy odpowiedzieć, że jedynie wielkością.
Wszechświat nie jest już postrzegany jako maszyna, składająca się z wielu odrębnych części,ale jako niepodzielna, harmonijna całość, na którą ma istotny wpływ świadomość obserwatora będąca w dynamicznej relacji z całością postrzeganego wszechświata.
Wszystko połączone jest ze wszystkim.
To nasz świat.
W tym świecie:
Człowiek
jest miarą
wszechrzeczy.
Offline
Moderator
4 luty
Offline
Moderator
DYWAGACJE
PRAWDA..prawda..i po prawdzie.
NARODZINY POSTPRAWDY
Prawda jest w naszym świecie bytem niechcianym..
Przesłania się ją wstydliwie parawanem, bądź też otacza naprędce skleconym płotkiem z desek....
Jej miejsce zajmują komercyjne miraże płodzone przez znakomicie opłacanych super specjalistów...
Utalentowanych konstruktorów, genialnych architektów nierzeczywistości...
Wszyscy jesteśmy świadkami powstawania nowej istoty ludzkiej, wyposażonej w dodatkowy narząd, który na trwale wiąże ja z rzeczywistością internetową
Istota ta nieświadomie uznaje treści emanujące ze stereotypów, propagowanych przez media za swoje własne.
Tym bardziej, iż telewizja jest bardziej interesująca, niż codzienna rzeczywistość zwykłych ludzi; miłość, nienawiść, bogactwo, sława, podróże i egzotyka splatają się z emocjami i tęsknotami w jedno wielkie upozorowanie.
Z wolna stajemy się jedną z dodatkowych postaci swojego ulubionego serialu.
Jeszcze bardziej splątana jest kształtująca się osobowość nastolatków przeżywających znaczną część swego bieżącego życia w świecie wirtualnych gier..
Powracają w nasz świat niczym kosmici.
Obcy, nierozpoznawalni, odlegli o tysiące lat świetlnych....
Znienacka zaczynają nas zabijać.
Bez powodu.
To wojna.
Offline
Moderator
5 lutego
5 lutego 1982 roku podczas emisji głównego wydania Dziennika Telewizyjnego odbyła się w Świdniku pierwsza „manifestacja spacerowa”
– pomysłowa forma bojkotu reżimowej propagandy.
Do spacerów dokładnie w porze Dziennika wezwała podziemna „Solidarność”.
5 lutego przypada trzydziesta czwarta rocznica świdnickich spacerów, niezwykłej formy protestu mieszkańców naszego miasta przeciw wprowadzeniu stanu wojennego i kłamstwom reżimowej propagandy.
W porze nadawania Dziennika Telewizyjnego, świdniczanie spontanicznie przemierzali ówczesną ulicę Sławińskiego, dając wyraz swojego oburzenia.
Przypominamy, co o spacerach mówili ich uczestnicy.
Usłyszałam: miał być Teleranek, a tu jakiś pan w okularach mówi nam, że ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią…
13 grudnia 1981 roku wprowadzono stan wojenny.
Władza bała się utraty kontroli nad społeczeństwem, a szczególności nad związkiem Solidarność.
Syreny, wojsko, aresztowania.
Godzina milicyjna.
Wyłączono telefony, przestały nadawać stacje radiowe i telewizyjne, rozpoczęły się masowe zatrzymania działaczy opozycyjnych, brutalnie tłamszono każdy przejaw protestu.
Już od pierwszych godzin stanu wojennego Świdnik i inne miasta Polski zaczęły organizować strajki okupacyjne.
Internowano wielu działaczy solidarnościowych i innych stawiających opór władzy.
W poniedziałek obchodziliśmy rocznicę świdnickich spacerów.
Manifestacji dość oryginalnej, aczkolwiek skutecznej.
Obchody rozpoczęły się o godzinie 14, w kinie Lot.
Otworzył je burmistrz Waldemar Jakson, mówiąc między innymi, że spacery w historii miasta były krokiem milowym w budowie naszej tożsamości.
Świdnicki Lipiec, a następnie spacery z lutego 1982 roku wpisały się w tradycję walki o niepodległość:
- Możemy powiedzieć, że upadek komunizmu w Europie zaczął się właśnie od Świdnika – stwierdził burmistrz.
W kinie wystąpiła także Urszula Radek, uczestniczka tamtych wydarzeń, która opowiedziała o zdarzeniach z 1982 roku:
- Spacery zaczęły się 5 lutego w godzinie emisji Dziennika Telewizyjnego.
Licznie przybyli mieszkańcy chodzili główną ulicą Sławińskiego, dzisiejszą Niepodległości.
Paradoksalnie tuż pod okiem władz, ludzie wymieniali między sobą bieżące informacje.
Już następnego wieczora również licznie przybyła Milicja Obywatelska, manifestując swoją władzę.
MO i Urząd Bezpieczeństwa wyłapywały z tłumu ludzi, a następnie osadzały w aresztach 48 godzinnych.
W związku z oporem stawianym w mieście, wygaszano światła, odcinano prąd czy telefony.
Celem zwalczenia demonstracji spacerowych w Świdniku wprowadzono godzinę milicyjną od 19.30 – najwcześniej w całej Polsce.
Spacery ustały 14 lutego po apelu ks. Jana Hryniewicza.
Jak dodała pani Radek, tamte wydarzenia umocniły poczucie ludzkiej godności.
- Nasz protest pokazał, że można żyć inaczej – mówił do licznie przybyłej młodzieży Alfred Bondos.
– Spacery były czymś pięknym i ważnym.
Były podziękowaniem dla tych, którzy zostali internowani w tamtym okresie.
Wolność należy zdobywać, szanować i cieszyć się z niej.
Po wspomnieniach odbyła się prezentacja Polskich Kronik Filmowych.
Z kina zebrani przeszli, jak dawniej, przez ulicę Niepodległości na plac Konstytucji 3 maja, gdzie czekały już oddziały MO
. Happening na chwilę przypomniał dawne czasy.
Mieszkańcy byli zatrzymywani i legitymowani, a następnie przebrana za milicjantów młodzież kazała rozejść się tłumowi.
Na placu czekały także panie sprzedawczynie rodem z PRL-u, inscenizując dawny sklep.
W rolę ekspedientek i zomowców wcielili się aktorzy z „teatru Trzydziestu” z II LO.
Poniedziałkowa inscenizacja pozwoliła starszym na wspomnienie, a młodszym na uświadomienie tego, co 26 lat temu przeżywali być może ich rodzice czy dziadkowie. Uświadomienie tego, że miasto wpisuje się w historię najnowszej Polski, że na naszych ulicach działo się coś bardzo ważnego.
Manifestacje spacerowe rozpoczęte w 1982 roku dały sygnał innym miastom.
Były dowodem na to, że społeczeństwo ma już dość życia w kłamstwie i propagandzie władzy komunistycznej.
Czas było wziąć sprawy w swoje ręce.
Zwykle na kartach historii odnajdujemy nazwiska wielkich dowódców, generałów czy prezydentów.
Świdnickie spacery uświadamiają nam, że to w gestii każdego z nas leży możliwość walki.
Walki – choć dziś już nie takiej jak kiedyś – jednak mającej na celu wartości najwyższe – wolność i niepodległość.
Magdalena Musiatewicz
Offline
Moderator
DY
CJE
DEFINICJA GŁUPOTY
http://fs5.directupload.net/images/170210/xxp8yxp5.png[/img]
Egzemplifikacją tej proroczej wypowiedzi
jest gest Donalda Trumpa
który zaraz po wejściu do Gabinetu Owalnego
nakazał usunięcie popiersia Martina Luthera Kinga
Dramatem naszej epoki
- jak to trafnie wyraził Jean Cocteau
- jest to,
że głupota
zabrała się do myślenia.
DYWAGACJE
Ale czym że jest owa GŁUPOTA ??
Na wstępie zauważmy, że, głupota jest trudno definiowalna.
Zresztą, jak większość pojęć wzniosłych.
No bo przecież głupota ma coś mistycznego w sobie.
To jest jak dar!
To jest blask otaczający cały świat.
Któż nie potrafi dostrzec głupoty pośród innych blasków…
Kto wie, czy głupota nie świeci najbardziej.
Ale czymże jest?!…
Czy by to był brak wiedzy…?
Nie!!!…
Przecież brak dostępu do wiedzy nikogo nie naznacza głupotą.
Iluż to prostych, niewykształconych ludzi potrafi być mądrych jak mało kto, a iluż inteligentów z wykształcenia popisuje się głupotą koncertowo.
Gdzie miałaby być ta granica wiedzy która rozdzielała by mądrych i głupich?
Czy naprawdę trzeba wiedzieć jak się nazywa największe miasto w kraju, by nie być głupim?
Jeśli to człowiekowi do niczego niepotrzebne, to na cholerę mu ta wiedza?
To może brak wiedzy, która akurat jest potrzebna!?
No proszę - jeśli ktoś pracuje jako elektryk, a nie wie, że dotykanie językiem przewodów to nie jest najlepszy sposób na badanie obecności napięcia - to można nazwać go głupim.
Czy elektryk ma prawo nie wiedzieć jak działa prawo Ohma?… Lekarz, ekspedient ma prawo nie wiedzieć. Elektryk już nie.
Więc tak - jest głupi!
Coś się klaruje.
Głupotą jest brak wiedzy, która jest człowiekowi potrzebna w jego życiu - a jest dostępna.
Szukamy dalej... Brak inteligencji - czyli niski IQ...
Inteligencja to umiejętność kojarzenia wiedzy z rzeczywistością, umiejętność kojarzenia odległych pojęć itp.
Czy wysoka inteligencja chroni przed głupotą?…
Na oko powinna chronić.
Ale przecież znam inteligentnych ludzi, którzy są normalnie głupi!
No znam.
Co więc sprawia, że potrafią być głupi?
Jak się lepiej przyjrzeć - to wynika to z tego, że zbyt wierzą w swoją inteligencję.
Ta miłość własna sprawia, że ślepną i głuchną na inne racje.
Nie jest głupim ten, kto nie rozumie, ale szczerze się do tego przyznaje.
Głupim za to jest taki, co nieprzytomnie upiera się przy swoich przekonaniach - niezależnie od stopnia własnej inteligencji.
Taki rzeczywiście przestaje rozumieć ludzi i rzeczy.
Pytanie: czy za głupiego można uznać kogoś, kto kieruje się bardzo uproszczonymi opiniami - zasłyszanymi gdzieś w życiu?
I tu jestem na tak.
Faktycznie, jest wiele odmian głupoty wynikającej z różnych zasłyszanych zabobonów albo mądrości wymyślonych zapewne przez idiotę.
No i już się powoli klaruje.
Jeszcze tylko dla formalności pytanie: czy głupotą można nazwać upośledzenia umysłowe wszelkiego poziomu - od trudności w nauce do upośledzeń głębokich?
I znów odpowiedź wydaje mi się prosta - nie upośledzenie jest głupotą, a nie przyjmowanie tego do wiadomości.
Nad upośledzeniem można rozpostrzeć parasol miłosierdzia dopóki upośledzony nie uprze się kierować sprawami, którymi kierować nie powinien.
Do głupoty dochodzi, kiedy ktoś swoją wiedzę (i inteligencję) uznaje za wystarczającą - pomimo różnych sygnałów, że jest ona zbyt mała.
I pomimo tego, że można to uzupełnić - ignoruje takie rozwiązanie.
Więc ostatecznie proponowana definicja wyglądała by tak:
Głupota to upór w przecenianiu swojej wiedzy i inteligencji.
W nawiązaniu do tego, powyżej,
kończę!!!
Offline