Forum przyjazne dla kaÂżdego
Moderator
BARBARA RADLIŃSKA
SUPER NIUS !
~
Jak zwykle! Jak tylko mam wolny wieczór to leje i leje.
Podeszłam do okna, wiatr szarpał parasolkami przechodniów. Rozmazany deszczem jesienny wieczór nie zachęcał do wyjścia z domu.
Rozsiadłam się w fotelu, na kolanach wylądował laptop. Pobuszujemy w wirtualnym świecie.
Ręka bezwiednie sięgnęła po papierosa.
Był w jakieś przedziwnie zmiętej paczce, ale był.
Zapaliłam.
Smakował wybornie, zaciągęłam się z rozkoszą,
Dym rozpływał się się po pokoju tworząc przedziwną mozaikę nieokreślonych kształtów.
Pokój wypełniła delikatna, świetlista poświata, a na ekranie pojawiła się zwiewna postać.
Cholera, co się dzieje, mam halucynacje, czy co?
Dłoń z papierosem automatycznie powędrowała do ust.
Zaciągnąłam się ponownie.
Rzut oka na ekran – obraz zaczął się zmieniać.
Teraz wpatrywały się we mnie oczy. Tak, to były oczy dziecka, pełne ufności, ciepła i dobroci z portretów Daszyńskiej.
Miałam nieprzeparte wrażenie, że mogę w tych oczach czytać..
- Kim Ty jesteś?
- A kim mam być?
Nagle uświadomiłam sibie, że porozumiewamy się bezgłośnie.
Oczy wpatrywały się we mnie intensywnie, patrzyły, a ja rozumiałam przekaz, byłam zszokowana.
Jedyne, co potrafiłam w tamtej chwili wyszeptać to czy to jakaś wirtualma gra?
Oko łobuzersko mrugnęło. To co widzisz i czujesz dzieje się naprawdę.
- Czego chcesz – spytałam.
- Pogadać – odpowiedział.
Potraktuj to jako super nius na czacie. Nie każdy może rozmawiać ze swoimi myślami, a Ty tak!
- Co Ty bredzisz – krzyknęłam wściekła, masz tupet, jesteś bezczelne Ty cholerne mamidło.
- Nic nie rozumiesz – odpowiedział. Ja jestem twoją myślą, albo myślami – jak wolisz.
No tego to już było za wiele. Cyniczny drań – pomyślałam i zresetowałam laptop, ale hologram pozostał.
Pulsował teraz wszystkimi kolorami tęczy i swobodnie przemieszczał się po pokoju.
Ja chyba naprawdę świruję – pomyślałam.
- Nie! Odpowiedział – ale boisz się konfrontacji sama z sobą.
- Zaraz..zaraz, powoli. Powiedz to dużymi literami. Ja boję się swoich myśli, a może mam się z nimi bić?
- Odmierz telefon- nie słyszysz jak dzwoni – powiedziało mamidło.
- Kochanie, co robisz? - usłyszałam głos męża w słuchawce.
- Biję się ze swoimi myślami – odpowiedziałam.
- A kto wygrywa? - spytał..
- Chyba jest remis.
- Uważaj, aby sekundant nie rzucił Ci ręcznika i Cię nie poddał – zażartował.
- A ty na nokaut po powrocie do domu – odparowałam.
- Masz dziś wyjątkowe poczucie humoru – zaśmiała się mąż – Będę za godzinkę. Pa!
Papieros wypalił się, dym ulotnił, wróciła rzeczywistość.
Po powrocie męża spytałam, co był za papieros w tej zmiętej paczce.
- Pokaż.
Podałam mu pustą paczkę.
- Ach pamiętasz jak na Jarmarku Dominikańskim do naszego stolika przysiadł się grecki muzyk, na moment, bo Go ktoś zawołał. Już nie wrócił, a paczka została. Schowałem ją machinalnie do kieszeni. I tyle!
Jak zwykle udaje Greka – pomyślałam i nagle, jak błyskawica pojawiła się myśl:
„Obawiajcie się Greków, nawet gdy przynoszą wam dary....
--------------------------------------------------------------------------------------
Offline
Moderator
Barbara Radlińska
SZCZĘŚLIWEJ DROGI JUŻ CZAS...
Sobota Wielkanocna 7 kwietnia 2007 roku. Planowany odlot do Dublina godz.22 z minutami.
Powoli, jakby ospale przekroczył stanowisko odpraw, ostatnie spojrzenie i nagle usłyszałam:
- mamo! klucze od mieszkania.
Do moich stóp szalonym ślizgiem po lśniącej posadzce przypłynęły klucze.
Kocham Was zadudniło po pustoszejącym terminalu.
Wyszliśmy na zewnątrz, było potwornie zimno, wiał lodowaty wiatr.
Patrzyliśmy jak wsiadał do samolotu, jak odjechały schody i zgasły światła.
W ciemnym kolosie, który Go pochłonął zaczęły mruczeć silniki, powoli narastała ich moc, a kolos powoli ruszył po to, aby po chwili nabrać maksymalnej prędkości i prawie pionowo wzbić się w górę.
Na granatowym niebie usłanym plejadą gwiazd pojawiła się jeszcze jedna, pozycyjne światełka samolotu w kolorze szkarłatu, powoli zmniejszały się, aby zniknąć w ciemności.
I stało się.
Zostaliśmy sami na pustoszejącym lotnisku.
Po chwili mąż powiedział: - chodź idziemy do taksówki.
Przytuliło nas ciepłe wnętrze samochodu z mrugającymi światełkami kokpitu, które budziły tylko jedno skojarzenie...
I nagle wnętrze wypełniła melodia cicha, ciepła, cudna, była balsamem otulającym moje serce:
„SZCZĘŚLIWEJ DROGI JUŻ CZAS”.
Łzy zaszkliły oczy. To było przesłanie tak jak w Jego życie wszystko zaplanował LOS.
Mapę życia w sercu masz
Jesteś jak młody ptak
Głuchy jest los, idziesz sam
Los Cię w drogę pchnął i ukradkiem drwiąc się śmiał
Bo nadzieję dając Ci fałszywy klejnot dał.
Na rozstaju dróg, gdzie przydrożny Chrystus stał
Zapytałeś dokąd iść ? Frasobliwą minę miał
Przystanąłeś więc by z płaczem brzóz sprzymierzyć się
i uronić pierwszy raz, w czerwone wino, łzę.
Mapę życia w sercu masz, jesteś jak młody ptak
Szczęśliwej drogi już czas..
Te słowa stały się modlitwą, jakże piękną modlitwą.
Minęło dziewięć lat, ale za każdym razem, gdy słyszę te słowa piosenki widzę startujący samolot
z naszym synem w nieznane...
_____________________________________________
Łódź, kwiecień 2016.
Offline
Moderator
Barbara Radlińska.
BEZ TYTUŁU !!!!
Jestem jak pasjans, wychodzę, kiedy jestem szczęśliwy – powiedział nasz bohater opuszczając urodzinowe przyjęcie przed podaniem tortu.
Tą zasadą kierował się w życiu.
Inteligentny, wrażliwy, dowcipny potrafił być duszą towarzystwa, albo nagle zamknąć się w swojej skorupie, swoim tajemnym świecie do którego nie wpuszczał nikogo, a nawet sam zaglądał tam z lękiem.
Doskonale wiedzał, ba więcej wręcz zwierzęcą intuicją wyczuwał, że został przeniesiony ze świata, który był jego GENEZIS, wiedział, że tam była miłość Ojca, ciepło i zapach Matki, to wszystko, co nagle przestało istnieć, pękło jak mydlana bańla, zanim jeszcze się stało..
Intencje czy pobudki tego kroku nie mają większego znaczenia, tu pozwolono mu żyć.
Obawa i strach, że jeżeli nie zaakceptuje tego drugiego świata to znów los rzuci go w nieznane, kazała mu w nim tkwić.
Co innego zresztą mogło zrobić dziecko?
Bliscy mu ludzie z drugiego świata stworzyli wirtualną grę, której zasad do końca nie rozumiał.
Był dom, a go nie było, niby była miłość, ale jej też nie było, takiej zgrzebnej, prawdziwej miłości, też nie było, za to pełno było pustki niedomówień i samotności.
Ale była ona BABUNIA kochała go za cały świat i to pozwoliło mu przetrwać.
Były chwile, że od życia oddzielała go szyba gruba ale wyjątkowo przejrzysta – widzi się wszystko, ake nie czuje nic, a on chciał poczuć smak życia i miłości.
Miał swoją tożsamość, do której się przyzwyczaił, a nawet ją polubił.
Wreszcie coś miał.
Wiedział też, że on, to nie on, tylko że nikt z bliskich nie chciał tego potwierdzić.
Żył więc w tym drugim świecie, który po latach stał się jego światem.
Skończył studia, założył rodzinę, lata mijały i kiedy już poczuł się pewnie, zaczął mieć własne korzenie, przyszła chwila, w której prawda jak rwący potok połączyła jego dwa światy w jeden.
Życie płynęło powoli, a on nie wiedział jak ma o tym powiedzieć dorastającemu synowi, bał się, tak po prostu bał się, że to wyznanie może wiele zmienić w ich relacjach, bał się odrzucenia.
I nagle, jak to w życiu bywa, los zachichotał.
Okazało się, że to czego ludzie boją się najbardziej, dopadło jego żonę, diagnoza była jednoznaczna, rak piersi, rokowania nieznane.
W noc poprzedzającą operację żony, kiedy siedzieli sparaliżowani strachem i próbowali nie zwariować zdecydował się powiedzieć dorosłemu już synowi prawdę.
Chcę, żebyś coś wiedział.
Jestem dzieckiem żydowskim uratowanym z warszawskiego getta.
Przez chwilę zapadła cisza, a potem usłyszał: Tata, dla mnie nie ma znaczenia, czy jesteś Polakiem, Żydem, czy Turkiem, jesteś moim tatą i bardzo Cię kocham, pamiętaj o tym zawsze.
Nasz bohater zrozumiał, że bywają wprawdzie momenty życiowej hossy, każdy z nas ją kiedyś przeżył, ale w życiu wygrywa ten, kto pamięta, że hossa to taniec na pajęczej nitce, dla rozważnych i odważnych i wytrwałych się opłaca.
Lódź 2010.
Offline
Moderator
Barbara Radlińska.
WOJNY PUNICKIE.
Słońce przebijało się przez lekką mgłę. Słoneczny wrześniowy poranek zapowiadał ciekawy dzień, a ja obudziłam się wściekła.
Od wczoraj moje „ego” było rozpalone do białości, musiałam coś z tym zrobić!
Zapomniał o moich urodzinach.
Urodziny jak urodziny, nic nadzwyczajnego, następny krok po równi pochyłej. Jak to na równi bywa coraz to szybciej w dół, ale życzenia się należały..jak psu zupa.
Sniadanie przebiegało w ciszy.
Cichutko grało radio.
- Kochanie, czy coś się stało? - z troską w głosie zapytał mąż.
- Nic – odpowiedziałam zdawkowo.
- Za dobrze Cię znam, coś Cię gryzie, ale jak nie chcesz rozmawiać, to nic.
Ukochana sunia Tinka w pozycji waruj, pięknymi migdałowymi oczyma wpatrywała się w Pana i tylko lekki ruch puchatego ogona pytał – kiedy nareszcie pójdziemy na spacer.?
Posiłek powoli dobiegał końca.
Mój mąż powoli, małymi łykami smakował poranną kawę.
Wtedy spokojnie zapytałam: -Krzysztof, w jakich latach były Wojny Punickie?
- Wojny Punickie były trzy. Pierwsza[...] spokojnym, pięknym głosem mąż udzielił wyczerpującej odpowiedzi.
- W którym roku rozpadło się Cesarstwo Rzymskie? - spytałam.
Odpowiedź padła natychmiast i oczywiście była poprawna.
- A w którym roku skończyło się panowanie Aleksandra Wielkiego?
Odpowiedź na to pytanie również nie nastręczała żadnych trudności.
Pani Stanisława Ryster w tym momencie musiałaby serdecznie Ci pogratulować i poprosić Notariusza i przekazanie Najwyższej Nagrody w Wielkiej Grze.- pomyślałam.
A kiedy są urodziny Twojej żony?
Zapadła kłopotliwa cisza (-). a po chwili mój mąż powiedział: Tinusia to był mistrzowski ruch. Szapoba. Możemy tylko położyć uszy po sobie i zamerdać ogonkami.
Jesień 2005 r.
Offline
Moderator
Barbara Radlińska
ZNIECZULENIE PANA BOGA.
Jechaliśmy na wczasy. Na tylnym siedzeniu samochodu nasz sześcioletni synek promieniał radością. Był ciepły, letni poranek.
I to wtedy w promieniach słońca zobaczyłam po raz pierwszy okazały gmach Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki.
-Wygląda imponująco – powiedział mój mąż.
Przez moje plecy przeleciał dreszcz, który na sekundę mnie sparaliżował – myśl: ja tu kiedyś wyląduję.
- Co Ci jest – spytał mąż – jedziemy na wczasy. Rozchmurz się.
- Masz rację.- przytaknęłam – Oczywiście masz racje.
Mijały lata, a ja intuicyjnie czułam, że z moją piersią coś jest nie tak, ale skoro mammografia i USG niczego nie wykazywały – jak twierdzili lekarze – próbowałam im uwierzyć.
Przyszła wyjątkowo mroźna zima. Słupek rtęci w termometrze wskazywał nawet ponad 30 stopni Celsjusza, a olbrzymie opady śniegu były powodem katastrof budowlanych, zawalały się stropy Hipermarketów.
Może właśnie dlatego tak dobrze to pamiętam.
I właśnie wtedy, w styczniu okazało się, że moja intuicja mnie nie zawiodła. Niestety.
Proszę Pani, powinna pani natychmiast zgłosić się do onkologa, nie należy zwlekać – powiedziała pani doktor – proszę spojrzeć na zdjęcie mammografii, nie wygląda to najlepiej.
Człowiek nie może przewidzieć swojego zachowania w określonej sytuacji.
Ja dowiedziałam się, że mam raka.
Dotarło to do mojej świadomości, wiedziałam, że muszę działać bardzo szybko o precyzyjnie.
Może zabrzmi to nieco dziwnie, ale wszystkie potrzebne drzwi otwierały się przede mną na czas.
Byłam w pełni świadoma zagrożenia, ale spokojna, opanowana, pozbawiona wszelkich emocji.
Znieczulenie Pana Boga zaczęło działać, z czego zupełnie, wówczas nie zdawałam sobie sprawy.
W pochmurny poranek znalazłam się na Oddziale Chirurgii Onkologicznej w Instytucie.
Maleńki oddział na przedostatnim piętrze budynku, jak gdyby ukryty w niszy gmachu.
Za szklanymi drzwiami lśniące podłogi, absolutna cisza i tylko delikatne światło zamiast okien. Pośrodku konsola sióstr z której grzecznie zarządzały pacjęntami.
Kilka 2 osobowych., słonecznych pokoi, do jednego z nich trafiłam ja.
Na łóżku, przy oknie siedziała młoda lobieta, szczupła, wysoka, a półdługie, lśniące ciemne włosy z grzywką opadającą na czoło, tuliły spokojną, ciepłą twarz.
Mam na imię An – powiedziała.
A ja Ba, miło mi.
Przez chwilę przyglądałyśmy się sobie, i co ciekawe i dla mnie bardzo ważne, to spokój i ciepło płynące od Ann dodawało mi sił.
Ja słuchałam, a Ona opowiadała.
Jest po amputacji piersi, chemii, radioterapii, a teraz czeka na operację implantu piersi.
Była potwornie silna spokojem, który od niej emanował i udzielał się mnie.
Nie byłam świadoma tego co mnie czeka, słuchając jej w chodziłam w tunel z przeświadczeniem, że z drugiej strony jest życie.
Na obchodzie lekarz poinformował mnie, że jutro rano będę operowana.
Tego wieczoru nie mogłam rozmawiać z nikim, ani z mężem, ani synem, schowałam się do skorupy.
Uśmiech Ann, to było to, co zapamiętałam, gdy wywożono mnie do Sali Operacyjnej.
Winda, a potem migające światło nad głową, gdy siostry wiozły mnie długimi korytarzami na dolny poziom budynku na salę operacyjną.
Pamiętam doskonale jak była oświetlona sala, ciepły głos anastezjologa stojącego za moją głową i to, jak energicznie otwarły się drzwi, podszedł do mnie mój chirurg o powiedział: proszę pani, dopiero podczas operacji zadecyduję, czy zostawię pierś, czy będę musiał ją amputować, to lewa?
Tak – potwierdziłam.
Muszę zrobić bardzo duże cięcie, to było wszystko, co zapamiętałam.
Obudziłam się na dobre w pokoju, zobaczyłam męża siedzącego na krześle przy stoliku na wprost mojego łóżka.
Uśmiechał się do mnie i machał ręką, ale w jego oczach widziałam przepastny strach, którego nie potrafił ukryć.
Usłyszałam głos Ann:
- No i jak, Ba? Już po wszystkim, nie kręci Ci się w głowie?
Zaprzeczyłam i wtedy zobaczyłam, że przy łóżku klęczy mój syn tuląc do swojego policzka moją dłoń.
Odruchowo prawą rękę powoli podniosłam do lewej piersi, ale wyczułam tylko sztywny zwój bandaży.
A więc stało się, pomyślałam.
Dziś, z perspektywy trzech lat, wiem, że to był dzień moich drugich narodzin.
Następnego dnia była operacja Ann. Przywieźli ją późnym popołudniem, gdy tylko się wybudziła dotknęła miejsca w którym tkwił implant z czułością matki dotykającej noworodka.
Ann była szczęśliwa.
Pobyt w Instytucie nie trwał długo. Ann była moją instruktorką – wolentariuszką, mówiła jak spać, chodzić, ćwiczyć rękę, żeby była sprawna. Była dla mnie jak żywy drogowskaz – dlaczego żywy?
Bo nie tylko pokazuje drogę, ale co bardzo ważne pokazuje skąd przyszedł.
Ann na drugi dzień po operacji zorganizowała nawet jakąś kawę przy stoliku na korytarzu i próbowała mnie wciągnąć w nurt normalnego życia.
To właśnie wtedy poznałam La. Młodziutką, wysoką dziewczynę o nieskazitelnej cerze, z głową owiniętą chustą i ogromnych, pięknych błękitnych oczach, oczach smutnej laleczki, pomimo próby uśmiechu i troszkę wyzywającego albo łobuzerskiego grymasu twarzy, który mówił: nie poddam się.
Wieczorem spotkałam La na korytarzu. Spojrzałyśmy na siebie i zaczęłyśmy rozmawiać, a właściwie były to dwa spontaniczne monologi, mój znacie, a La opowiedziała, że właśnie jest po serii chemii, że wczoraj była operowana, że jak zasypiała na stole operacyjnym prosiła Boga o jedno, żeby się nie obudziła, jeżeli nie ma szans na życie, ale się obudziła, a więc jest nadzieja o wiesz..-powiedziała uśmiechając się łobuzersko – uniosłam głowę, żeby sprawdzić, czy mam cycka – i mam – i zasnęłam ponownie. To była cała La.!
-La, wiesz, że jesteś ode mnie starsza?
Spojrzała na mnie z przerażeniem, myśląc, że zwariowałam, albo tkwię w szoku.
Wyjaśniłam Jej, że dzień po operacji to drugie narodziny, a więc ja jestem od Ciebie młodsza o jeden dzień.
La bez słowa wyciągnęła dłoń i dotknęła mojej i ten dotyk połączył nas, o tym wiedziałyśmy już wtedy, ale nie wiedziałyśmy, jak ważne będziemy dla siebie w przyszłości.
Wychodziłyśmy jednego dnia i wszystkie miałyśmy się zgłosić za 2 tygodnie po odbiór wyników i znowu spotkałyśmy się w szatni „przypadkiem”.
Okazało się, że dla Ann, to szczęśliwe zakończenie, a La i mnie czeka jeszcze droga przez piekło chemii.
Ann po raz drugi była naszym przewodnikiem.
Powiedziała do mnie, widząc, że jestem sztywna z przerażenia – Jestem żywym dowodem, że chemia nie zabija, ale pozwala żyć – będzie bardzo ciężko, ale dasz radę, ja dałam.
Teraz po trzech latach, kiedy nasze relacje zacieśniają się, nie jesteśmy tylko znajomymi ze szpitalnej sali.
Kiedyś La powiedziała – Wiesz Ba, to chybawięcej niż przypadek, że w tym samym czasie, w tym samym miejscu los splótł nasze życia.
Darowano nam życie po raz drugi. Ale dlaczego właśnie nam?
- Nie wiem – odpowiedziałam – być może mamy jeszcze coś do zrobienia, o czym nie wiemy.
- O Boże!- powiedziała La z wielką radością w głosie, o tym nie pomyślałam, ale w tym może coś być.
Jedno jest pewne, bez znieczulenia Pana Boga, nie dałoby się przez to przejść.
Łódź 26 listopad 2008
Post scriptum.
Mija 10 rok naszej znajomości w realu z Uleńką.
Kiedyś Ula powiedziała, wiesz, dziękuję Bogu, że miałam raka.
- Ulka zwariowałaś!
Noe odpowiedziała, bo umieścił nas w tym samym miejscu, czasie i mogłam Cię poznać.
Jesteśmy dla siebie bardzo bliskie, to coś pomiędzy tym co łaczy matkę z córką, córkę z matką.
Ja nazywam to porozumieniem dusz
Na życzenie Uli byłam pierwszą osobą, która w 2013 roku wzięła na ręce jej pierworodnego, a w 2014 drugiego synka. Dzieci Uli, jak stwierdził onkolog, są cudem, darem od Pana Boga.
25 I 2016. Łódź.
Offline